Za mną i moją rodziną dwa tygodnie chorowania mojego i dzieci. Sytuacja wymusiła inny tryb życia, z którego wyniosłam kilka lekcji. Dziś podziele się z Wami pierwszą, choć każda z nich jest tak samo ważna.

LEKCJA 1: “Ja” czy “my”?

Gdy po pierwszej chorobie dopadła mnie kolejna i zmusiła do leżenia
w łóżku patrzyłam na mojego Męża ogarniającego dzieci i dom, i zdałam sobie sprawę jakie to ważne, że w mojej niedyspozycji, w jednoczesnej chorobie dzieci NIE JESTEM SAMA.

(Mam osobowość choleryka, więc taka refleksja zawsze jest dla mnie kamieniem milowym 😉 )

Kilka/kilkanaście lat temu za punkt honoru miałam samowystarczalność, nie tylko kontrolowanie wszystkiego, co mnie dotyczyło (przypadłość DDA), ale moc sprawcza w każdej dziedzinie bez względu na koszty. Znacie to?
Zgadzanie się na każdą propozycję, brak snu, brak odpoczynku, robienie wszystkiego co było wokół mnie do zrobienia, pędzenie z miejsca na miejsce, bo przecież dam radę, bo przecież 4 godziny snu wystarczą, bo przecież nie muszę jeść obiadu… Gdzie nie spojrzałam byłam POTRZEBNA/NIEZASTĄPIONA.
Uczyniłam siebie bogiem…

Tak, to dawało mi poczucie kompetencji, czyli podnosiło to moje zafałszowane poczucie własnej wartości, ale nie na długo, ponieważ nie była to praca nad sobą u podstaw.

W poczuciu własnej wartości chodzi właśnie o to poczucie własnej kompetencji (tu artykuł), o to czy ja siebie uważam
za kompetentną do życia w ogóle. Robienie wszystkiego wszędzie, czasami za wszystkich, może dawać takie poczucie. Jednak to nie tak powinno wyglądać. Budowanie zdrowego poczucia własnej wartości zaczyna się od podstaw,
od uświadomienia sobie jego stanu, a nie od “działań zewnętrznych”. Karmienie swojej samowystarczalności jest niestety tylko jedną z ślepych dróg podnoszenia własnej samooceny.

Obserwując moją chorobową rzeczywsitość “przejrzałam” wszystkie regularne aktywności w moim życiu, wszystkie projekty, w które się angażuje. Patrzyłam na nie pod kątem odpowiedzialności jaką na siebie biorę w tych sprawach. Czy jestem
w każdej z nich niezastąpiona? Czy jeśli byłabym chora dłużej (nawet do końca życia) lub moje życie skończyłoby się czy ktoś mógłby przejąć moją odpowiedzialność? Czy mogę spokojnie zdrowieć/zadbać o siebie/swoją rodzinę? Czy żyję/działam
w pojedynkę czy w zespole?

Zespół to grupa osób, która ma wspólne wartości i cel, który realizuje odwołując się do nich.
Tym zespołem jest dla mnie rodzina, przyjaciele, współpracownicy itd.

Temat świetnie ujął Steven Covey w książce “7 nawyków skutecznego działania”.
Pisze on o skali dojrzewania, w której następują po sobie etapy: zalezności, niezależności i współzależności.
Kolejność jest niezmienna, obejmuje wszystkie aspekty naszego rozwoju (fizyczny, emocjonalny, intelektualny, duchowy),
ale od nas zależy, na którym z nich się zatrzymamy.
Zależność w rozwoju zdrowego człowieka ustępuje naturalnie z biegiem lat, choć nieraz wiele pracy już w życiu dorosłym zajmuje uniezależnienie się w sferze np. emocjonalnej. To etap, na którym aby coś osiągnąć potrzebujemy innych.
Niezależność, tak współcześnie popularna, daje możliwości poznania siebie, określenia swoich priorytetów, podejmowania decyzji, “zarządzania” sobą. Tutaj realizacja celu i jej jakość zależy tylko od naszych wysiłków. Zatrzymując się na tym etapie można wpaść w samowystarczalność. Można też dokonać wyboru i otworzyć się na innych, dostrzec, że “my” zdziałamy więcej i lepiej niż “ja”. I wtedy zaczynamy budować zespół – dzielimy się tym, co mamy w sobie (wiedza, talenty, umiejętności, charakter) i korzystamy z zasobów innych. W efekcie współzależność daje nam mnóstwo możliwości: osiąganie celów, zaspokajanie potrzeby kochania i bycia kochanym, zdrowe poczucie własnej wartości i wiele innych.

Bardzo długo tkwiłam na etapie niezależności, weszłam na ślepą drogę samowystarczalności – to był kiedy tak naprawdę koszty życia przewyższały zyski. Jak to się stało, że tam nie zostałam? Oaza, to było środowisko, w którym doświadczyłam współzależności, zobaczyłam, że w ogóle coś takiego może istenieć. Nadal pracuję nad sobą, żeby krok po kroku,
w kolejnych sprawach poznawać siebie i decydować się na budowanie zespołu, wspólnoty.

Ćwiczenie dla Ciebie:
Zadaj sobie to pytanie: co buduję: moje poczucie samowystarczalności czy zespół/wspólnotę?
Zrób to teraz, nie czekaj na moment, kiedy coś zmusi Cię do takiej refleksji (np. choroba) – nie dość, że Ty okażesz się sama przed sobą nie być osobą samowystarczalną, to jeszcze różne sprawy, projekty będą kuleć, upadać, ludzie sobie nie poradzą. Tak, można przyzwyczaić/wychować bliskich do swojej samowystarczalności i kiedy będziesz czegoś potrzebować Tobie będzie ciężko poprosić o pomoc, a im będzie ciężko wpaść na pomysł by Tobie pomóc.

  • Wypisz wszystkie aktywności, które podejmujesz w swoim życiu regularnie (nie zapomnij o roli żony/męża, mamy/taty, zajmowaniu się domem).
  • Do każdej z nich dopisz jakie szczegółowe zadania/odpowiedzialności spoczywają na Tobie.
  • Punkt po punkcie zastanów się czy na chwilę obecną ktoś może zastąpić Cię w danej sprawie od ręki.
  • Jeśli okaże się, że są sprawy, w których nikt nie może Cię zastąpić pomyśl czy można to zmienić, czy można zbudować zespół, który Cię w tej sprawie wesprze (np. jako mama dla moich dzieci jestem niezastąpiona, ale mogę budować wokół siebie zespół ludzi, którzy wesprą mnie choćby tylko dobrym słowem).

Powodzenia 🙂

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *